Odwaga jest podstawą naszej wolności... ♥

Odwaga jest podstawą naszej wolności... ♥
Odwaga jest podstawą naszej wolności... ♥

środa, 4 lipca 2012

Rozdział 1

*z perspektywy Zayn'a*
To był dość chłodny, wrześniowy poranek. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Wesoło przemierzałem budzące się do życia londyńskie ulice. Dzisiaj wstałem dość wcześnie jak na moje możliwości i miałem zamiar udać się do sklepu po coś do jedzenia, bo nasza lodówka świeciła pustkami. Chłopaki wybrali się na wycieczkę do  Dublina, a ja nie miałem ochoty i zostałem w domu. Mieli wrócić dopiero za tydzień, a mnie samemu okropnie się nudziło. Tęskniłem za nimi. Z drugiej strony udało mi się posprzątać w mieszkaniu. Wysprzątałem nawet pokój Niall'a, co graniczyło z cudem. Stwierdziłem, że w pobliskim sklepie spożywczym nie kupię wszystkich potrzebnych mi rzeczy więc chciałem pójść do supermarketu. Nie uśmiechało mi się tłuc pełnym ludzi autobusem, a ponieważ moje auto było w naprawie po tym jak uczyłem Harry'ego prowadzić postanowiłem pójść przez park. Tak będzie i bliżej i zdrowiej, bo w końcu pójdę pieszo. Na trawniku było pełno kolorowych liści, które już pospadały z drzew. Po drodze spotkałem wielu ludzi. Nie znałem ich, ale to nie przeszkodziło w tym, by posyłać każdemu z nich szeroki, promienny uśmiech. Najpierw szła jakaś mała, jasnowłosa dziewczynka. Mogła mieć góra siedem lat. Na smyczy trzymała małego, ruchliwego ratlerka. Uroczo to wyglądało. Później ominąłem parę staruszków również się uśmiechając. Niby bez chłopaków, ale humor dopisywał mi jak nigdy. Przemierzając parkową ścieżkę rozglądałem się na wszystkie strony, wsłuchałem się w świergot ptaków. To tylko polepszyło mój nastrój. I wtedy zobaczyłem coś, co nie pasowało zupełnie do tej wesołej atmosfery. Na drewnianej ławce siedziała jakaś czerwonowłosa dziewczyna. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Przystanąłem na chwilę. Nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Sądzę, że nawet mój uśmiech nie poprawiłby jej samopoczucia. Ten widok nie był przyjemny. Nagle opuściła mnie cała dzisiejsza radość. Chyba nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, bo dalej nie poruszyła się ze swojej pozycji. Miała na sobie szarą, spraną bluzę, potargane i wytarte jeansy i popisane, czarne trampki. Nie lubiłem kiedy ludzie są smutni. Więc po prostu usiadłem obok niej na ławce. Zdecydowanym tonem zapytałem:
-Co się stało.?
Dziewczyna podniosła głowę i popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. Miała rozmazany makijaż. Płakała. Widząc niepewność w jej oczach, ponowiłem pytanie.
-Co jest.?
-A co cię to.?- rzuciła oschle.
-Nic, tylko chcę wiedzieć dlaczego płaczesz.- wyjaśniłem kładąc jej dłoń na ramieniu. Automatycznie ją odepchnęła.
-Nic ci do tego.!
-Może, ale nie lubię jak jesteś smutna.
-Znasz mnie od dwóch minut.!- krzyknęła.
-No, może ujmę to tak...- wywróciła teatralnie oczami.- Nie lubię kiedy ludzie w takie dni są smutni.
-No to jak widać masz pecha, bo nie wszyscy cieszą ryja jak koń na paszę.
-Dlaczego jesteś taka wredna.?
-Nie jestem wredna, tylko jestem realistką. Rozumiesz.?
-Powiedzmy...
-Jestem taka bo przekonałam się, że życie wcale nie jest takie różowe jak ci się wydaje.!- kończąc zdanie westchnęła ciężko. Odniosłem wrażenie, że po jej policzka za chwilę popłyną potoki łez. Jednak tak się nie stało. Siedzieliśmy w milczeniu. Dziewczyna uparcie wpatrywała się w niebo. Chciałbym wiedzieć o czym myślała. Postanowiłem przerwać tę niezręczną chwilę ciszy.
-Pokłóciłaś się z chłopakiem.?
-Jeśli myślisz, że kłótnia z chłopakiem to największy problem jaki mógł się przydarzyć dziewczynie to chyba spadłeś z Księżyca, koleś.!
-No to co się stało. Powiedz, może mi uświadomisz jakie problemy mają ludzie w moim wieku.?- odparłem.
-Nie zamierzam opowiadać obcemu facetowi historii mojego życia.- odburknęła. Chyba jednak Liam miał rację, nie potrafię się dogadać z dziewczynami.
-Zayn.-powiedziałem wyciągając dłoń w jej stronę.- teraz już nie jestem obcy.
Dziewczyna ponownie westchnęła głęboko.
-Madison.-uścisnęła moją dłoń, a kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze.
-No to już coś o sobie wiemy.- zaśmiałem się. Ona chyba też się uśmiechnęła. Jak ja lubię poprawiać ludziom humor.
-A masz jakoś na nazwisko.? Nie żeby coś, ale wolę wiedzieć jak najwięcej o kimś komu opowiadam o moich kłopotach.- wyjaśniła.
-Malik. Zayn Malik.
-Haha a ja Bond. James Bond.- dziesięć minut temu płakała, a teraz się ze mnie nabija.
-Na serio. Wiem, że głupio brzmi.
-Spoko, nazwisko jak nazwisko.- chyba nie miała pojęcia kim jestem. Na szczęście...
-A ty.?
-Madison Emma Burnett. Chcesz wiedzieć coś jeszcze.?
-Nie, tylko chcę wiedzieć co cię trapi.- wyjaśniłem.
-Ok, ale to będzie długa historia.
-Spokojnie. Mam czas.- ponownie się uśmiechnęła.- Może nie będziesz mi jej tutaj opowiadać. Robi się chłodno.
-A co boisz się, że zmarzniesz.?- spojrzała na mnie rozbawiona.
-No nie bądź taka daj się wyciągnąć na kawę.- spojrzałem na nią błagalnie. 
-Trzeba było tak od razu.- odparła uśmiechając się od ucha do ucha. Zarzuciła na ramię swoją torbę. Była dosyć spora.
-Daj to. Ja poniosę.
-Spokojnie, nie jestem taka delikatna.
-Nie wyglądasz na taką.
-Pozory mylą.- rzekła uśmiechając się tajemniczo. Ruszyliśmy parkiem w stronę kawiarni. Wiał chłodny poranny wiatr. Zaczęła mi opowiadać wszystko od początku. Wiele przeszła. I to dosłownie wiele. Słuchałem jak wryty jej ponad godzinnego opowiadania. Mówiła to ze spokojem. To mnie zdziwiło. Czasem po jej policzku spłynęła pojedyńcza łza, ale ze względu na to co mówiła i tak trzymała się doskonale. Chyba była szczęśliwa, że wreszcie mogła się komuś zwierzyć ze swoich problemów. A było tego całkiem sporo. Podziwiam ją. Musiała być naprawdę silna. Teraz już rozumiem o co jej chodziło. Kłótnia z chłopakiem przy tym to tak błaha sprawa, jakby zupełnie nie istotna. Ten cały gang, ucieczka przed policją, ukrywanie się, śmierć ojca, alkoholizm matki. To ciąg okropnych, niefortunnych zdarzeń. Jej historia zmroziła mi krew w żyłach. A ja czasem narzekałem na moje życie. Na rodziców, na rodzeństwo. Powinienem ich docenić...
-I nie czujesz do mamy żalu.?- zapytałem kiedy zakończyła swoją opowieść.
-Nie. Nawet nie mam pojęcia jak ona to przeżywała. Śmierć taty była najokropniejszą rzeczą jaka mi się przydarzyła, ale mama... Ona się kompletnie załamała. Ja też, ale wzięłam się w garść. Nie chciałam sobie spieprzyć życia. To była moja motywacja. Ale mam teraz wyrzuty sumienia, że ją tam samą zostawiłam...- urwała. Zauważyłem, że łzy cisną jej się do oczu.
-Nie obwiniaj się za to. To twoje życie. Nie myśl o niej teraz. A czy ona myślała o tobie pijąc.? Zapomniała o własnej córce...
-Może i masz rację...
-Mam rację. Madison, ja wiem o czym mówię.
Wyszliśmy z kawiarni. Przechadzaliśmy się powoli ulicami. Kiedy zaczęło się zciemniać usiedliśmy na ławce obok mostu na Tamizie. Trwaliśmy w milczeniu. Ona znów wpatrywała się uparcie w niebo. Jakby szukała w nim wewnętrznego ukojenia. Spuściła wzrok i przeniosła go na mnie. Patrzyła na mnie swoimi wielkimi szarymi oczami.
-Zayn...
-Co.?- zapytałem.
-Dzięki.
-Za co.?
-Za to, że mogłam z tobą pogadać. No wiesz zwierzyć się.
-Nie ma za co. Przynajmniej miło spędziłem czas...
-Ja też. Od dawna z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało. Ty mnie rozumiesz, choć jesteśmy z zupełnie innej bajki...
-Jak księżniczka i żebraczka.
-Można to tak ująć...- zaśmiała się. Kiedy się śmiała w jej oczach dostrzec można było niewielkie iskierki radości, szczęścia...
-Która godzina.?- zapytałem. Spojrzała na zegarek. 
-Dwudziesta pierwsza czterdzieści siedem. Musisz już iść.?
-Nie w zasadzie to nie.
-Za to ja chyba będę musiała się za niedługo zbierać.- westchnęła.
-Mogę cię odprowadzić do domu...
-Zayn, ja uciekłam z domu. Zapomniałeś.?
-No fakt. Przepraszam.
-Nic nie szkodzi.- kąciki jej ust znów uniosły się ku górze.
-No wiesz, jak chcesz to możesz spać u mnie...
-Nie, dzięki nie chcę robić kłopotu.
-Ale to żaden kłopot.- wyjaśniłem.
-Może innym razem.- odparła.
-A zobaczymy się jeszcze.?
-Jeśli tylko będziesz miał ochotę, wiesz gdzie mnie szukać.
-W parku.?- zdziwiłem się.
-Narazie tak.
-No to do jutra.-pożegnałem ją.
-Do jutra.- odrzekła i ruszyła w stronę parku. Śledziłem ją wzrokiem do czasu, aż zniknęła za zakrętem. Postanowiłem ruszyć do domu. I w tym właśnie momencie przypomniałem sobie o moich dzisiejszych planach. Przecież miałem zrobić zakupy. Pobiegłem do pobliskiego sklepu, ale był już zamknięty. Zrezygnowany wróciłem do mieszkania. Na kolację odgrzałem sobie resztę wczorajszej pizzy. Obejrzałem w telewizji jakiś kretyński meksykański serial, który zawsze bawi Louisa. Mnie jakoś nie rozbawił wciąż myślałem o tym co powiedziała mi Madison. Żeby odpędzić od siebie te myśli próbowałem zadzwonić do chłopaków, ale żaden z nich nie odbierał. Jak na złość. Umyłem się więc, ubrałem pidżamę i wskoczyłem do ciepłego łóżka. No właśnie. Nie mogłem przestać myśleć o Madison. O tym, że śpi na ławce w parku. Że coś może się jej stać. Ale przecież nocuje tam już od tygodnia. i do tej pory nic jej się nie stało. Podsumowując dzisiejszy dzień. Nie zrobiłem zakupów, w lodówce nie mam nic do jedzenia, jestem głodny, a moje auto nadal nie naprawione. Ale najważniejsze jest to, że chyba się zakochałem...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na wstępie od razu przepraszam, że rozdział pojawił się dopiero teraz, ale dostałam szlaban na kompa, a wczoraj po burzy za nic w świecie nie chciało mnie połączyć z internetem :( Niezbyt mi wyszedł ten rozdział, ale jest :)
I co były paseczki na świadectwie czy na dupie.? :D
A gdzie się wybieracie na wakacje.? :)
Nie mogę uwierzyć, że EURO się już skończyło :'(
P.S Oliwia mam nadzieję, że nie zrobiłaś sobie krzywdy, twoje groźby podziałały xD